Co zrobić, żeby nie iść jutro do szkoły? Byłam dziś na wagarach i jutro tak straaasznie nie chce mi sie iść do szkoły. Jestem zmęczona. ale rodzice powiedzą, że dzisiaj nie byłam, wiec musze jutro iśc i koniec. Co wymyślić? Jako kilkuletni maluch chodziłam do żłobka, potem do przedszkola. Pamiętam codzienny płacz i prośby, bym nie musiała tam iść. Mama była nieprzejednana, rodzice pracowali. Szybko nauczyłam się uciekać. Po cichutku wychodziłam do toalety, w szatni ubierałam się i biegłam co sił w nogach do domu, który był na drugim końcu ulicy. Jak uniknąć pisania kartkówki lub sprawdzianu? TO MOŻE SIĘ UDAĆ! * Dobrym pomysłem jest ukradkiem podejść do facetki, gdy inni otaczają ją zgłaszając nieprzygotowanie, i nic nie mówić. Później w czasie lekcji, gdy wyrwie Cię do odpowiedzi mówisz, że zgłosiłeś nieprzygotowanie a parę osób niech Ci to potwierdzi. Fast Money. Wydaje Ci się niemożliwe, żeby chłopak czy Twój wymarzony mężczyzna Cię zauważył? Wydaje Ci się, że jesteś szara myszka i nic z tym nie da się zrobić? Wszystko zależy od Ciebie. Jesteśmy Królowymi swojego życia i jak nim pokierujemy taki osiągniemy sukces. Jeśli wierzysz w siebie i zachowujesz się pewnie i wiesz co sprawi, że chłopak lub mężczyzna zwróci na Ciebie uwagę to jesteś na najlepszej drodze by tak było. Na pewno zawrócisz mu w głowie. Wszystko co należy zrobić to pokazać siebie, to jaką jesteś wspaniałą i piękną dziewczyną lub kobietą. Przede wszystkim musisz być pewna siebie. Faceci uwielbiają dziewczyny, które znają swoją wartość i mają wiele do zaoferowania. Co zrobić żeby podobać się chłopakom? Po pierwsze my dziewczyny musimy być zadowolone z siebie i z tego co robimy, jak wyglądamy i jak spędzamy dzień za dniem. Facet, który Ci się podoba jak zobaczy uśmiechniętą i zadowolona dziewczynę na pewno sobie pomyśli: „ Ta dziewczyna naprawdę jest fajna, taka ładna, zadowolona i ma piękny uśmiech” i mamy to facet jest już ugotowany. Nie zapomni o Tobie i szybko zaproponuje spotkanie. Ale uwaga, uwaga nie bądźmy zbyt pewne siebie. Faceta to raczej zdenerwuje i odrzuci jeśli będziemy się cały czas przechwalać. Ponadto pomyśli, że się popisujesz. Należy wyważyć jak to jest być szczęśliwą i uśmiechniętą i pewną siebie i przede wszystkim trzeba być naturalną a nie sztuczna lalą. Jak być piękną dla niego? Koniecznie zachowajmy swój naturalny look i urok osobisty, tylko delikatnie podkreślamy swoje atuty. Naturalne jesteśmy najpiękniejsze a i to sprawia że czujemy się świetnie. Nie martwimy się czy złamał nam się tips (fuj!!), czy odkleiły rzęsy. Po co to wszystko. Najważniejsze to się dobrze wysypiać, wyglądać świeżo i ponętnie. Regularnie uprawiać delikatne ćwiczenia, aby nasza skóra była piękna. Zdrowa dieta dla pięknych włosów (dużo witamin A, D, E) i dla błyszczących włosów. Mamy być dumne z tego jak wyglądamy, ale mamy być naturalne, bo dumnym można być tylko tak. Oczywiście urodę należy też podkreślić – piękny makijaż, wygodne i odpowiednie do sytuacji ciuchy, piękny zapach. Nic więcej nie potrzeba. Twój ubiór również świadczy o Tobie i Twojej sile i uroku. Upewnij się, że ubrania, które nosisz sprawiają, że czujesz się jak TY a nie jak Twoja sztuczna Twoja strona. Jeśli czujesz się komfortowo tak odczuwa Cię otocznie i oczywiście ON Twój wymarzony. Emanuj pozytywną energią. Kiedy facet Cię zobaczy powinien się uśmiechać, wyglądać na szczęśliwego jak na Ciebie patrzy i odczuwać do Ciebie pozytywne wibracje. To równie sprawi, że będziesz się wydawać bardziej przystępna i facet z łatwością do Ciebie podejdzie by nawiązać znajomość. Jak podobać się chłopakowi? Nie wyglądaj na zmartwioną i smutną, dobrze się baw i bądź szczęśliwa. A on szybko będzie chciał do Ciebie dołączyć. Najważniejsze jednak jest to, żeby znaleźć wspólną płaszczyznę i mieć o czym ze sobą rozmawiać. Przed Wami nie jeden dzień, nie trzy miesiące, a raczej wiele wspólnych lat. Tego i sobie i Wam życzę. PS. Jeszcze jedno przypomniało mi się, a chyba jest to najważniejsze z tego wszystkiego: Nie oszukujmy samej siebie udając kimś kim nie jesteśmy, bo jak się okaże, że z Nim będziemy na dłużej to chyba nie warto udawać całe życie?? Jak ma się zakochać to w takiej jaka jestem 😉 fot. Adobe Stock, Monika Wisniewska – Kto słyszał tak opluwać człowieka! Osobę duchowną przecież! Jeszcze niedawno wszyscy za nim oczyma wodziliście, zapatrzeni niczym w święty obrazek, a dzisiaj… Wiadra pomyj wylewacie. Wstydzilibyście się! – drobna, siwowłosa pani Jasiakowa starała się jak mogła bronić mnie przed klientelą jedynego w okolicy spożywczaka. – Patrzcie ją! Świętego jeszcze z niego zrobi, a to zwykły oszust jest i drań! Farbowany ksiądz, psia jego mać! – krzyknął Kraszewski i splunął mi prosto pod buty. Młoda ekspedientka, która jeszcze niedawno przy spowiedzi wyznawała, że przeze mnie cierpi na bezsenność, teraz zawzięcie unikała mojego spojrzenia. – A może szanownej pani odpalał jakąś dolę ze swoich matactw, że tak go pani broni? Procencik, co? – największa pieniaczka w okolicy zaatakowała biedną Jasiakową. Każdy, kto znał staruszkę, wiedział, że ma sumienie czystsze od przysłowiowej łzy, ale kobieciną tak wstrząsnęło pomówienie, że aż zadrżała na całym ciele. – Co też pani mówi! Sama oddawałam mu prawie połowę emerytury! Ja… Ale, proszę księdza, żalu nie mam – zastrzegła szybciutko. – Nikt wcześniej nie zadbał tak o naszą świątynię jak ksiądz. – A przy okazji i o kochankę, mieszkanie dla niej i samochód! Ej, idźże, głupia babo, bo jak nie, to sam cię pogonię! No już, leć za tym swoim farbowanym lisem! – Kraszewski wyglądał na mocno rozjuszonego, więc zapłaciwszy czym prędzej za bułki i mleko, wyciągnąłem swoją obrończynię ze sklepu. – Nie potrzeba, naprawdę, niech mnie pani nie broni. Proszę zająć się swoim życiem – zatrzymałem się, chwytając mocno jej kruche, starcze dłonie. – Ja… Ja bardzo panią przepraszam. Obiecuję, oddam co do grosza. Przysięgam! A teraz proszę już iść. – Ja księdza własnym ciałem obronię przed tymi niegodziwcami! – jęknęła. – Nie pozwolę im ruszyć tak zacnego człowieka. Przecież dobrze wiem, że oni kłamią. Oni wszyscy są w zmowie! Gdyby miała z pięćdziesiąt lat mniej, pomyślałbym, że straciła dla mnie głowę, lecz w tej sytuacji mogłem jedynie mniemać, że po prostu zwariowała, albo smutna prawda okazała się dla niej zbyt trudna do przyjęcia. Biedaczka chciała zaprosić mnie na obiad, ale ja marzyłem jedynie o świętym spokoju Odetchnąłem z ulgą, kiedy wreszcie ze łzami w oczach skinęła głową na znak, że zastosuje się do mojej prośby, i posłusznie podreptała w kierunku swojego domu. „Jak ja się w to wpakowałem?” – wróciła myśl, kiedy już znalazłem się sam. Na powrót do wioski nie miałem ochoty, na wyjazd do miasta i spotkanie z dziewczyną – tym bardziej. Czułem się jak wygnaniec i prawie rozpłakałem się, dumając nad swym nieszczęsnym losem. A wszystko tak dobrze się zapowiadało… Moje narodziny mama zwykła nazywać cudem. Oboje z tatą byli grubo po trzydziestce, kiedy trafiła w nich strzała Amora. Mama pracowała w wydziale gospodarczym, tata przyszedł załatwić jakąś sprawę, i – bingo! Pięć miesięcy później stali już na ślubnym kobiercu. Marzyli o potomstwie. Jednak lata mijały, a dziecka jak nie było, tak nie było. Nawet jednego. Nawet dziewczynki… Tata z czasem pogodził się z sytuacją, lecz mama wciąż nie dawała za wygraną. Szukała porad u wszelkiej maści specjalistów, bioenergoterapeutów, u świętych źródeł, nawet u wróżek – i nikt nie umiał jej pomóc. Dwa razy dziennie wstępowała do kościoła,zanosząc do Boga żarliwe prośby. Podobno wysłuchał ją dopiero, gdy obiecała, że odda Mu swoje dzieciątko. Nie minął miesiąc, a była w ciąży! I tak na świecie pojawiłem się ja. Drobniutki, choć niezwykle żywotny, brunecik. Bez najmniejszych sugestii ze strony mamy, jakoś tak od najmłodszych lat coś pociągało mnie w kapłaństwie. Ponoć już jako czteroletni szkrab bawiłem się w odprawianie mszy, wcześnie też zostałem ministrantem. Lubiłem śpiewać w kościelnym chórze i towarzyszyć księdzu po kolędzie. Zauroczony patrzyłem, jak podczas tych wizyt ludzie odnoszą się do naszego proboszcza z szacunkiem, i szczerze pragnąłem być podobnie traktowany. Zwłaszcza że jako mizerniutki intelektualista nie miałem wśród rówieśników lekkiego życia. Rodzicom podobała się moja bogobojność. Puchli z dumy, widząc, z jakim zaangażowaniem służę do mszy świętej czy czytam fragmenty Pisma Świętego. Nie przeszkadzała im wizja, że ich jedynak nie pozostawi po sobie potomka, a oni sami nigdy nie zostaną dziadkami. – Dałam Bogu słowo – mawiała moja mama, kończąc w ten sposób wszelkie rodzinne dyskusje na temat mojej przyszłości. Ale dla mnie z czasem nie była ona już tak oczywista. Zacząłem dojrzewać i oglądać się za dziewczynami. Podobały mi się te spokojne, bogobojne i opiekuńcze, które ciągle spotykałem w kościele, lecz czujna mama potrafiła wytropić każde moje zauroczenie, zanim przerodziło się w coś więcej. Olę przeoczyła tylko dlatego, że pod koniec szkoły rodzice dziewczyny podjęli decyzję o wyprowadzce. Ja, zbyt onieśmielony jej urodą, długo zwlekałem z wyznaniem uczucia, bojąc się odrzucenia. Dopiero w dniu wyjazdu Oli zdobyłem się na odwagę i wpadając jak burza do jej domu, wysapałem, że kocham ją nad życie. Wręczyłem kwiatki i czym prędzej uciekłem, zawstydzony okropnie. Zdążyłem tylko zapamiętać jej zaskoczone spojrzenie i uśmiech błądzący w kącikach ust. Uznałem, że to przeze mnie dostała udaru – Dawid, poczekaj! – krzyknęła za mną, ale nie potrafiłem się zatrzymać. Przez następne lata wspominałem tylko, że pamiętała moje imię. Jednak to doświadczenie sprawiło, że postanowiłem nie wstępować do seminarium. I pewnie dzisiaj wiódłbym spokojny żywot męża i ojca, gdyby nie moja matula… Na wieść o zmianie moich planów padła przede mną jak długa, dostawszy udaru. Mięły długie tygodnie, nim wypisano ją do domu. Gdybym był starszy, zrozumiałabym, że to nie moje postępowanie tak nią wstrząsnęło, bo winna była nadmierna otyłość i mało aktywny tryb życia. Lecz ja sobie przypisałem winę za stan zdrowia mamy, i nie chcąc jej już martwić, po liceum posłusznie złożyłem papiery do seminarium. Jednak ku zaskoczeniu rodziny nie zostałem przyjęty. Rekrutującemu mnie księdzu nie spodobało się moje naiwne podejście do życia i wiary. Czułem, że coś drażniło go w moim zachowaniu, a historia „cudownego poczęcia” tylko go zirytowała. Pod koniec rozmowy kazał mi nabrać doświadczenia, zdobyć zawód, i jeśli wciąż będę czuł powołanie – wrócić do nich. – Ale ja… – próbowałem mu wytłumaczyć, że ta bezduszna decyzja zabije matkę. – Żadnego „ale”, synu – stwierdził zasadniczym tonem, kończąc rozmowę. Nie mogłem uwierzyć w to, co stało się moim udziałem, ani tym bardziej powiedzieć mamie prawdy. Poszedłem więc za radą obcego mi księdza i prosto z seminarium udałem się do rektoratu najbliższej uczelni, żeby złożyć tam swoje papiery. Przyjęcie na studia historyczne kosztowało mnie trochę zachodu, bo dawno już było po terminie, lecz w końcu się dostałem. Potem przez pięć kolejnych lat udawałem w domu, że przygotowuję się do stanu duchownego, podczas gdy tak naprawdę kształciłem się na magistra historii. Udawało mi się tylko dlatego, że rodzice często chorowali i nie mogli mnie odwiedzać Sporo kombinowania kosztowała mnie msza prymicyjna, która zwyczajowo powinna odbyć się w rodzimej parafii. W tej sprawie także musiałem okłamać rodziców i ukochanego proboszcza, wymyślając jakieś kuriozalne bzdury, że rektor naszej uczelni zażyczył sobie, abym celebrował mszę w kościele sąsiadującym z seminarium. Wciąż dziwię się, jakim cudem wszyscy ci bliscy mi ludzie w to uwierzyli… Nieraz pociłem się ze strachu, że moje kłamstwo się wyda, ale jakoś nikomu nie chciało się sprawdzić opowiadanych przeze mnie historii. Brnąłem w nie więc, coraz mniej licząc się z konsekwencjami. Tuż po obronie pracy magisterskiej miałem chwilę wahania. Zastanawiałem się, czy nie wyznać prawdy, ale mamie znowu się pogorszyło, więc zrezygnowałem. Znalazłem zapyziałą, choć niepozbawioną uroku, wioskę na południu Polski, z walącym się kościółkiem i starzejącym się proboszczem, i pewnego dnia zapukałem do jego drzwi, oznajmiając, że jestem nowym wikarym. Aż serce ścisnęło mi się z żalu, kiedy zobaczyłem biedniutką plebanię i chylący się ku upadkowi drewniany kościółek. Czym prędzej więc zakasałem rękawy i ogłosiłem zbiórkę funduszy na odbudowę świątyni. Pomyślałem, że nim wyda się moje oszustwo, zdążę w tej parafii zrobić coś dobrego. Moje owieczki również nie należały do najmłodszych, ale większość ich dorosłych już dzieci, a nieraz i wnucząt, od dawna pracowała za granicą, więc na wieść o remoncie sypnęła całkiem sporym groszem. Starczyło na rozpoczęcie renowacji zabytkowego kościoła i zdobycie wszelkich pozwoleń. Ale że apetyt rośnie w miarę jedzenia, to ogłosiłem, że oprócz kościółka uporządkujemy też cmentarz i nieco odnowimy plebanię, w której urządzimy klub seniora. Mój pomysł tak bardzo spodobał się emigrantom, że wkrótce zaczął płynąć na konto plebani już nie strumyk, tylko prawdziwa rzeka euro w najczystszej postaci. Z zapałem wziąłem się do pracy i pewnie już dawno nasze probostwo uchodziłoby za wzorcowe, gdybym nie spotkał Oleńki. Moja niespełniona miłość nieoczekiwanie wyrosła przede mną pośrodku ulicy powiatowego miasteczka z dwójką brzdąców uwieszonych u jej boków. Mimo upływu lat nic się nie zmieniła. – Przepraszam, coś się księdzu stało? – zapytała zaskoczona. – Ola… – wymamrotałem równie niewyraźnie jak wtedy, kiedy widziałem ją po raz ostatni. – To ja, Dawid… – i ukłoniłem się na powitanie. – Dawid? Dawid! Kto by pomyślał, że spotkamy się tutaj! A ty jednak zostałeś księdzem – uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Marysiu, daj mamie spokojnie porozmawiać…Przepraszam cię, niełatwo zapanować nad moimi skarbami – powiedziała, porozumiewawczo puszczając do mnie oko, a mnie z wrażenia aż zmiękły kolana. „Ola, moja Oleńka!” – powtarzałem sobie w duszy, podczas kiedy ona pospiesznie streszczała mi swoje życie. Mimo że wyglądała na szczęśliwą, wcale taka nie była. Rok wcześniej zdobyła się na odwagę i pogoniła męża alkoholika Od tamtej pory miała spokój, bo obrażony mężulek, chcąc ukarać żonę, przestał widywać się z dziećmi, ale jednocześnie zaniechał płacenia alimentów. – Musi być ci ciężko – zauważyłem, z trudem ukrywając wzruszenie. – Jakoś wiążę koniec z końcem – uśmiechnęła się Oleńka, jakby na przekór swojemu losowi. – Może kiedyś nas odwiedzisz? – zaproponowała, a ja omal nie wywinąłem na ulicy radosnego fikołka. Przecież za kilka lat oddam te pieniądze, co do grosza W jednej chwili odżyły we mnie wszystkie uczucia. Owszem, pamiętałem o swojej posłudze, ale przecież zasadniczo byłem wolny! Pomyślałem, że Bóg czuwał nade mną, nie przyjmując mnie do seminarium, i niewiele się zastanawiając, już następnego dnia odwiedziłem Olę. Żyła w skromnej kawalerce, bo na więcej nie było jej stać, ale ugościła mnie miło. – Doskonale wyglądasz w cywilnych ubraniach – zauważyła, gdy pojawiłem się w dżinsach i zwykłej koszuli. Od początku świetnie nam się rozmawiało i z każdym spotkaniem coraz bardziej zbliżaliśmy się do siebie. Kiedy jednak Ola powstrzymała mnie przed pocałunkiem, który pewnego wieczoru chciałem złożyć na jej ustach, postanowiłem wyznać jej prawdę. Bałem się, że jako kłamcę, a tym bardziej fałszywego księdza, wyrzuci mnie z domu, jednak ona przyjęła moje tłumaczenia ze zrozumieniem. Zbyt dobrze znała już życie i wiedziała, że nie ma łatwych wyborów. – Uwierz mi, wciąż byłbym oddany swym parafianom, gdybym nie spotkał ciebie – wyznałem jej po jakiejś nocy, którą spędziliśmy razem. – Gdy tylko skończę odnawiać kościół, wyjedziemy stąd jak najdalej i zaczniemy wszystko od nowa. Ale zanim to się stanie, będę ci pomagał ze wszystkich sił – obiecałem jej i słowa dotrzymałem. Wkrótce kupiłem dla nas większe mieszkanie i lepszy, choć używany samochód, żeby Ola czuła się bardziej niezależna. Długo wzbraniałem się przed naruszeniem funduszy probostwa, w końcu uznałem jednak, że moja ukochana jest równie ważna jak bliski mojemu sercu remont kościoła. – Spokojnie, zwrócę pieniądze, jak tylko pójdę do pracy – obiecywałem sobie i Oli, bo ona także miała opory przed przeprowadzeniem się do nowego miejsca. – Zwiodłam cię na złą drogę – mówiła ze łzami w oczach, gdy przyjechałem nas przeprowadzać. – Nie powinnam cię wtedy zapraszać do swojego domu, wpuszczać do swojego życia… – płakała, kiedy wręczałem jej kluczyki do samochodu. Co miesiąc miała wątpliwości, przyjmując ode mnie pieniądze na opłaty, lecz ja żarliwie przekonywałem ją, że z funduszy kościelnych starczy na wszystko, choć w rzeczywistości remont stracił na impecie. Zajęty rodziną nie miałem głowy ani pieniędzy na kosztowne wydatki Starałem się godzić życie duchowne z prywatnym, lecz coraz gorzej mi to wychodziło, a uwadze parafian nie uszło, że zbyt często znikam z plebanii. Upojony szczęściem i rodziną, o jakiej zawsze marzyłem, nie zwracałem uwagi na to, co dzieje się dokoła. A działo się wiele. Ludzie najpierw gadali, a potem zażądali od kurii rozliczeń. Ta zaskoczona obecnością jakiegoś wikarego, o którym nikt nie słyszał, przysłała na wieś swojego przedstawiciela. A że jak się wali, to się wali ze wszystkich stron, to jednocześnie ktoś z parafian wypatrzył mnie na ulicy w czułym uścisku z Olą. Dodano dwa do dwóch i zanim się spostrzegłem, miałem na karku prokuraturę oraz sąd biskupi. – By się ksiądz wstydził! – wrzeszczeli pod plebanią wściekli ludzie, kiedy nieświadom niczego wróciłem od ukochanej. – Złodziej! Oszust! Dewiant! Niech nam odda pieniądze, bo na taczkach go wywieziemy! I zatarasowali mi drogę, uniemożliwiając jakąkolwiek ucieczkę. – Czy ty, człowieku, zdajesz sobie sprawę coś narobił?! Jak ośmieszyłeś nasz stan?! – biskup szalał, miotając się po kurii, dokąd natychmiast mnie wezwano. – Wyjadę do Anglii, eminencjo, zapracuję i oddam co do grosza – obiecywałem, naprawdę chcąc to zrobić, dopóki nie zakazano mi opuszczać kraju i co tydzień meldować się na policji. Od tamtej pory żyję jak w potrzasku. Wstyd mi przed ludźmi, a zwłaszcza biedną Olą, którą wszyscy wytykają palcami i biorą za współwinną. Już chyba wolałbym trafić do więzienia! Ale póki sprawa jest w toku, nikt mnie w nim zamykać nie chce. Najchętniej odebrałbym sobie życie, żeby zaoszczędzić ukochanej wstydu, lecz przecież z długami jej nie zostawię, a na bruk wyrzucić nie pozwolę, bo ona niczemu nie jest winna. Najgorzej, że z taką kartoteką nie mam co marzyć o posadzie w szkolnictwie, do czego chyba najbardziej bym się nadawał. Nikt w okolicy nie przyjmie oszusta… Jedyne moje szczęście w tym nieszczęściu, że ubłagałem władze państwowe i kościelne, żeby oszczędziły moją mamę i nie nagłaśniały tej żałosnej historii. Dla niej jedynej jestem wciąż świetnie zapowiadającym się księdzem. I niech tak zostanie. Czytaj także:Zosia myślała, że to wyrostek. Nikt nie wpadł na to, że dziewczynka rodzi - miała 14 latMoja żona była w dzieciństwie molestowana. Wyparła te zdarzenia i doszło do rozdwojenia jaźniPodczas operacji przeżyłem śmierć kliniczną. Nie boję się śmierci - już byłem po drugiej stronie napisał/a: Maciek16 2008-05-06 20:01 Witam, trochę bałem się pisać tego posta ale naprawdę nie wiem co robić... Od jakiegoś roku strasznie boje się szkoły... boje się wyjść z domu, iść do sklepu, boje się patrzeć ludziom w oczy... nie daje już sobie z tym rady i nie mam pojęcia czemu tak jest... zawsze gdy myślę o pójściu do szkoły ogarnia mnie strach, boje się tam iść, trzęsę się, robię wszystko by nie wychodzić z domu czy iść do szkoły... ostatnio jeszcze coś dziwnego zaczęło się dziać a zaczęło się to dokładnie 13 lutego przed pójściem do szkoły... od rana się strasznie bałem iść do szkoły, trzęsłem się, dziwnie się czułem ale jakoś poszło, jestem w autobusie i w pewnym momencie zaczyna mi się robić słabo, kręci mi się w głowie i zaczyna mi się zmniejszać obraz, który widzę... zemdlałem, pojechałem karetką do szpitala, zrobili wiele badań i nic nie wyszło... pół dnia tam siedziałem i oni nic nie wykryli... później kilka razy tak mi się działo w autobusie ale gdy wysiadłem i zacząłem głęboko oddychać powoli przechodziło aż przeszło... wczoraj matka chciała żebym poszedł do sklepu, pojechał do babci i poszedł do szkoły prosiła mnie o to ale ja się strasznie bałem i szukałem wymówek... wczoraj wieczorem stało się coś podobnego do tego w autobusie, siedziałem przed komputerem i nagle tak jak by mi ktoś zgniatał głowę zrobiło mi się w niej trochę ciepło ale przeszło (wcześniej miałem już tak kilka razy) po chwili trochę zakręciło mi się w głowie i nic więcej ale po kilku minutach zaczęło mi się robić słabo... ledwo wstałem i doszedłem do pokoju gdzie była mama i się przewróciłem, strasznie słabo mi było i kręciło mi się w głowie i nie mogłem oddychać po chwili zacząłem się strasznie trząść... trwało to kilka minut i przeszło później dalej robiłem to co miałem robić. Kilka tygodni temu byłem u pedagoga w szkole rozmawiałem z nim chwile i powiedział, że to może być nerwica i żebym porozmawiał z psychologiem... Jeszcze nie byłem na rozmowie. Dodam, że mam dopiero 16 lat a strasznie się boje kilku rzeczy czy sytuacji ;/ Proszę pomóżcie mi jakoś bo nie wiem co robić... Nie mogę powtarzać klasy przez nieobecności... Dodam jeszcze, że pod koniec tamtego roku nie mogłem w ogóle spać... kładłem się o 22 i usypiałem nawet o 3 w nocy dopiero... jak się położyłem o 5 rano to też nie mogłem spać jak nie spałem całą noc i się położyłem o 11 rano to też nie mogłem usnąć przez godzinę a byłem strasznie zmęczony i strasznie mi się spać chciało ale się denerwowałem tym, że muszę iść do szkoły ;/ to trwało prawie miesiąc teraz jest lepiej ale nadal mam małe problemy z tym... Do tego kilka miesięcy temu stałem się bardzo nerwowy... nie chcę z nikim rozmawiać, najlepiej bym siedział zamknięty w pokoju i żeby nikt nic ode mnie nie chcial. napisał/a: krysia1705 2008-05-06 22:00 Macku mysle ze to sa zeczywiscie objawy nerwicy,ja mialam podobnie w autobusach i roznych miejscach gdzie jest duzo ludzi,walcze z nerwica dobrze by bylo gdybys powiedzial o wszystkim mamie,nie ukrywal swojego stanu przed nia,a nastepnie musielibyscie poszukac dobrego tym stanie w jakim sie teraz znajdujesz raczej sobie sam nie poradzisz,jak nic nie bedziesz robil to mysle ze te objawy beda wzbudzac w tobie jeszcze wiekszy lek,a nerwice przecierz sie da leczyc!!! nie boj sie Im predzej to zrobisz tym predzej poczujesz ulge, bo tak mysle ze juz piszac to tu na forum zrobiles duzy krok i poczules napewno jakas martw sie,bedzie Cie,daj znac co postanowiles! napisał/a: Maciek16 2008-05-06 22:38 Nie chce nikomu o tym mówić, wstydzę się... poza tym z matką mam strasznie słaby kontakt a z ojcem jeszcze gorszy... jak jej powiem, że się boje wyjść z domu lub iść do szkoły to prędzej bym się śmiechu od niej spodziewał niż pomocy. Już i tak się śmieje, że się boje burzy, dentysty, być samemu w nocy w domu czy kilku innych rzeczy. Powie mi, że udaje, że jestem leń, że nic nie umiem... Nigdy mi w nic nikt nie wierzył, zawsze było, że udaje żeby nie iść do szkoły... ja nawet boje się wyjść z domu żeby do babci iść, która mieszka obok w bloku... Żeby napisać na forum zastanawiałem się kilka dni, napisałem bo nie chce żyć tak dalej... mamie nie będę mówił ale niedługo powinienem iść do psychologa i jemu chyba wszystko powiem. napisał/a: ISKA28 2008-05-06 23:44 Po pierwsze spokojnie, gleboki wdech i wydech... Masz 16 lat zycie przed Tobą, nie zaczynaj odrazu i nie pakuj pieniedzy w psychologi! Z tego co opisujesz ogolnie masz nie lekko w domu, stres bedac z nablizszymi a jednoczesnie tak Ci obcymi bo skoro masz z nimi zn ikomy kontakt mieszkajac pod jednym dachem to juz jakis prowadzi za sobą stres. Po drugie czy w szkole sie cos stalo?Mialo jakies wyderzanie gdzie Ci umknelo z pamieci a jednak po zastanowieniu znajdziesz jakas sytuacje w szkole gdzie byles zestresowany, wystraszony? To tez ma swoj wpływ na Twoj stan. Masz bliską osobe, kolege przyjaciela gdzie mogl bys powiedziec co Cie boli i dręczy z tymi atakami lęku? Nerwica lękowa czy nerwica natrestw lezy w naszej psychice, to tak jakbys usiadl patrzyl sie w lutro wmawiajac sobie " zaraz bede plakał, zaraz bede płakał.." kilka razy az wkoncu zaczniesz płakac, czyli autosugestia. To samo z ataki, pierwszy raz kiedy zemdlałes w autobusie czy gdzies w innymi miejscu juz w glowie sobie "zakodowales" te miejsca i nieswiadomie mysl o autobusie czy innym miejscu Ci sie kojarzy z jednym i juz atak gotowy. Pracuj nad soba albo Ty masz wygrac albo nerwica i pokoj bez klamek. Ja Ci proponuje sie wyzalic komus na zywo, przyjacielowi koledze zaufanemu to jest najlepsza i gratis terapia jaka moze byc. Powinienes miec taka bliska osobe, psycholog jak juz to juz dla tych z aawansowaną nerwicą albo zamoznych!Zdązysz sie nachodzic po lekarzach jak bedziesz mial 80 lat poki co jestes zdrow jak ryba tylko walcz z soba, ewentualnie kup sobie nerwosol, pij magnez + b6, i jedz duzo zielonych warzyw i owocow one obnizaja cos tam w organiznie jakis poziom co powokuje szybsze zdenerwowanie sie. napisał/a: ISKA28 2008-05-06 23:45 Nie wolno si wstydzic powiedziec komus " sluchaj mam problem taki i owaki..." bład popelnia ten co sie zamyka w 4 scianach i mysli ze sam problem sie rozwiąze. To zaden wstyd miec słabosci kazdy je do gory! napisał/a: krysia1705 2008-05-07 08:21 Macku Iska napisala ci wiele cennych sugesti,ale zdecydowac co z tym zrobic musisz naprawde myslisz ze mama ci nie pomoze a sam nie potrafisz sie wyzwolic z tych objawow to szukaj pomocy u psychologa(moze byc z przychodni,nie musisz od razu wywalac grubych pieniendzy)Wazne jest aby ktos uswiadomil Ci skat sie biora u ciebie te objawy i jaki konflikt sie w tobie tak naprawdy objawy nerwicy to jest wolanie o pomoc!!! Jak juz zrozumiesz skat sie to u Ciebie bierze,latwiej Ci bedzie z tym walczyc! Nawet nie wiesz jak ja Cie dobrze rozumiem,moja nerwica zaczela sie w bardzo podobny sposob,od tego dnia kiedy wystapil pierwszy atak silnego leku przestalam wychodzic z domu,nie moglam tez w nim pozostac sama,to byl koszmar. Pomogla mi jest inaczej,duzo pracy w to wlorzylam ale sie oplacalo,Tobie tez sie uda,jestes mlody,tylko niech ktos Ci uswiadomi skad to sie u Ciebie za ciebie mocno,odezwij sie co napisał/a: Maciek16 2008-05-07 15:21 Nie mam nikogo komu mógłbym powiedzieć żadnego przyjaciela ani nikogo takiego :/ napisał/a: krysia1705 2008-05-07 17:41 Nie wierze w to Macku ze nie masz nikogo,moze Babcia albo jakas sasiadka,rozejzyj sie napewno jest ktos taki! Musisz poprostu zebrac wszystkie sily i sam szukac pomocy,bo nikt w domu cie nie cos robic,idz do psychologa,albo chociaz do lekarza rodzinnego,a ruszysz z miejsca,wiem ze to jest trudne,ale nie mozesz tylko siedziec z daleka od ludzi i uzalac sie nad soba bo bedzie coraz mlody,walcz o siebie! jak juz pisalam pierwszy krok juz zrobiles,teraz pora na w Ciebie!!! napisał/a: magda232 2008-05-07 20:38 witam,czytajac twoj problem to jest na 100%nerwica,a jescze do etgo widze ze strasznie sie boisz jezdzic autobusem i wogole wychodzic z domu,wiem bo sama tak mialam na poczatku tej choroby siedziałam 3miesiace w domu zuciłam szkołe bałam sie ludzi,musisz sie przełamac,wychodzic miec kontakt z ludzmi,gdy czujesz ze jest cos nie tak to postaraj sie zajac czyms lub oddychac głeboko,a pozatym koniecznie idz do psychologa skieruje cie na terapie i bedzie dobrze nie łam sie bo nie jestes sam z tym problemem jak cos to pisz pomoge pozdrawiam i pamietaj zyj obtymistycznie!!!:> napisał/a: ISKA28 2008-05-07 21:07 Maciek przeczytaj dwa razy co napisała Krysia , to są cenne rady. napisał/a: mmmadzias 2008-05-07 22:03 Macku ja też tak uważam jak moje poprzedniczki, zrobiłes pierwszy krok pojawiając się tutaj ale to nie wystarczy, napisał/a: Maciek16 2008-05-07 22:17 Jeżeli miałbym komuś powiedzieć to jest to moja wychowawczyni w szkole... Nie wiem kto zmienił nazwę mojego tematu ale ja się nie boje tylko szkoły...boje się nawet wyjść z domu, spotkać z ludźmi, sam w domu w nocy też się strasznie boje być :( Dzięki wam za wszystkie posty, muszę przemyśleć co robić bo tak się żyć nie da. Na razie pójdę do tego psychologa co mam już termin i wtedy zobaczę.

co powiedzieć mamie żeby nie iść do szkoły